poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Moje młodzieńcze lata.

Miałam przyjaciółkę Stefę, której ojciec miał szewski warsztat. Był szanowanym szewcem. Mieszkałyśmy w sąsiedztwie. Obie już pracowałyśmy.
Pewnego dnia do ojca Stefy przyszedł klient i przyniósł 2 pary czółenek swojej żony. Chodziło tylko o wymianę fleków na obcasach.
Ojca Stefy w tym dniu nie było ponieważ wyjechał za Lwów. Prosił moją mamę aby pozwoliła mi przenocować u Stefy. Na drugi dzień poszłyśmy obydwie do kina ubrane w czółenka klienta. Wychodząc z kina  zaczął padać deszcz.
Gdy dochodziłyśmy do domu Stefy na ganku stał już mój brat i krzyczał "szybko chodźcie". Wchodzimy do środka i widzimy odsunięty stół a dywan zwinięty w rulon i związany paskiem od sukienki. Okazało się, że było włamanie i przez okno wszedł złodziej. Nie zdążył już zabrać dywanu ale ukradł srebrne sztućce.
Przez to zamieszanie zapomniałyśmy o butach, które odłożyłyśmy pod szafkę nic nie mówiąc ojcu Stefy. Za jakiś czas przyszedł klient po odbiór tych czółenek. Ojciec Stefy zdziwiony nie miał pojęcia o czółenkach. Wyciąga spod szafki owe buty i z krzykiem pyta klienta w jakim stanie przynosi do naprawy buty? Wtedy wyszło na jaw nasze nieodpowiedzialne zachowanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz