poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Przykre zdarzenie w pracy

U nas we Lwowie, niedługo po opuszczeniu miasta przez Niemców zjechali Rosjanie. Zaraz potworzyły się różne biura. Ja znalazłam pracę w Głównych Zakładach Autotraktorów w sekretariacie. Było mi tam dobrze, pomimo że nie umiałam mówić po rusku ani po ukraińsku. Było bardzo dużo pracowników ruskich i ukraińskich. Mieliśmy naczelnika o nazwisku Snobkow i zastępca Paszkowskij - bardzo dobry człowiek. W biurze pracowały dwie polskie Żydówki, Anna Weis i Rosa Bryl - główna księgowa. 
Któregoś dnia zapytała mnie czy moja mama nie chciałaby zostać kucharką by gotować dla wszystkich pracowników. Mama zgodziła się. Potem znów Ania Weis pytała mnie czy moja bratowa nie chciałaby pracować w księgowości. Owszem tak. Więc było nas z rodziny trzy osoby. Pracował tam również P. Aleksander Dobrzański. Był zaopatrzeniowcem. Ja pewnego dnia miałam bardzo przykre zdarzenie. Otóż otrzymałam ważne dokumenty naczelnika. Musiałam z banku pobrać jego wypłatę za dany miesiąc. Zabrałam te dokumenty i pojechałam tramwajem. Weszłam do banku, pobrałam pieniądze, które włożyłam do dość pakownej torby. Wreszcie wsiadłam znów do tramwaju. Ścisk był niesamowity. Wkrótce musiałam wysiadać a nie mogłam dostać się do wyjścia. Nie mogłam swobodnie trzymać ręce. Było mi jakoś dziwnie. Z całej siły chciałam namacać ręką zamek błyskawiczny w torbie. Ale niestety nie mogłam bo było za ciasno. Starałam się za wszelką cenę schylić się a wtedy zobaczyłam na podłodze biały papier. Nie wiedziałam jeszcze co to jest. Po chwili zorientowałam się i krzyknęłam"zatrzymać tramwaj". I tak się stało. Ludzie mi pomogli. Na podłodze leżało część moich dokumentów. Szukam pieniędzy - nie ma. Wiem, że były schowane w kosmetyczce na dnie torby. Kosmetyczki też nie było. Przyszło dwóch milicjantów i gromada ludzi. Jednak nie udało się znaleźć złodzieja.  Bardzo bałam się wracać do biura. Naczelnik Snobkow był żołnierzem rannym na wojnie. Został inwalidą. Był bardzo niedobry, okrutny. Kazał mi iść z nim na NKWD. Po drodze dostałam od niego kułakiem po głowie. Darł się bardzo na mnie ale ja nic nie mówiłam bo się bałam. Na NKWD nic mi nie zrobili, kazali mi tylko zwrócić pieniądze naczelnikowi. Po powrocie w obronie mojej stanął P. Dobrzański. Załatwił naczelnikowi nowe dokumenty. Dla mnie załatwił dokument tożsamości. Pieniędzy naczelnik nie wziął ode mnie ani kopiejki. Pomału jakoś sprawa ucichła. Po dwóch miesiącach przyszedł listonosz do biura i przyniósł mój dokument. Nie był mi już potrzebny. Pracowałam nadal w tym zakładzie.

Podwórkowe wspomnienia.


powiększ

Nadszedł rok 1942. Jest lato. Nasza cała paczka wybrała się z aparatem fotograficznym na spacer. Niedaleko domu, gdzie mieszkałam z bratem i  rodzicami mieszkała również Marysia, też z bratem i rodzicami. Razem z nami szła Jańcia ze swoim bratem. Najwyższy z nas był Władek, kolega mojego brata Kazika. Na przeciw moich okien wznosiły się wzgórza, dołem płynął strumyk. Często siadaliśmy na mostku, rozprawialiśmy o wszystkim i o niczym.




powiększ
powiększ
 Jednym z ulubionych miejsc naszych spotkań było podwórko, gdzie spędzaliśmy całe popołudnia. Graliśmy na instrumentach i śpiewaliśmy. (ja z gitarą)
 Chodziliśmy często do parku Stryjskiego. Ze Stefą lub z Jańcią urządzałyśmy sobie jazdę tramwajem od zajezdni do zajezdni.  Było wesoło.







powiększ


Ale koniec roku 1942 przyniósł mi i mojej rodzinie wielkie zmartwienie. 26 grudnia 1942 roku mój tato zmarł w szpitalu po operacji. Był to trudny czas. Okupacja, strach i brak pieniędzy na życie. Ja miałam lat 18.

foto: ja z tatem

Szczęście w nieszczęściu

Pewnego dnia, idąc do szkoły zauważyłam, że znów nadchodzi ten sam człowiek, którego widziałam już kilka razy. Tym razem doszedł do mnie i powiedział "a dokąd to tak idziemy?" Odpowiedziałam "do szkoły" A on na to, "a nazwisko jakieś ma?" Podałam nazwisko. Drugie jego pytanie "a czy imię jest?" Odpowiedziałam "Jadwiga" I odszedł. Po powrocie do domu opowiedziałam wszystko rodzicom. Mama od razu przeczuwała, ze coś może się stać.
Na drugi dzień, w nocy ktoś stukał do okna. Okazało się, że było to dwóch Ukraińców na usługach Niemców.  Weszli do środka i kazali natychmiast iść z nimi na policję. Brat mój widząc, że ja bardzo płaczę powiedział, że nie puści mnie samą. Poszliśmy więc w czwórkę.Na dworze był bardzo duży mróz. Pod nogami skrzypiało, nie słyszałam przez to o czym rozmawiał brat z drugim policjantem. Około godziny 2-giej w nocy doszliśmy na miejsce. Tam kazano siadać nam na korytarzu i czekać do rana na otwarcie biur. 
O godzinie 8.00 schodzili się Niemcy i rozpoczynali przesłuchania. Po chwili z jednego pokoju zwołano mnie po nazwisku. Bałam się wejść. Wiedziałam jednak, że muszę. Z wielkim strachem weszłam. Za biurkiem siedział Niemiec w mundurze. Nic nie mówił tylko palcem przywołał mnie bliżej. Oddał mi ausweis i ręką machnął abym odeszła. Wyszłam na korytarz zupełnie nieprzytomna ze strachu.
Całe zajście okazało się pomyłką. Szukali kogoś innego. 


 

Kiedy się zbierzemy...

Wśród wielu przygód chciałabym podzielić się z Wami jedną, która utkwiła mi w pamięci. Po latach wspominam to jako przygodę śmieszną ale wówczas nie było nam do śmiechu.
Moja babcia i ciocia co roku wyjeżdżały na wakacje do Brzuchowic zabierając ze sobą mojego brata Kazia. Owego lata babcia zaproponowała, że zabierze mnie ze sobą. Zaczęło się wielkie pakowanie.
Moja babcia i ciocia były bardzo dokładne i powolne. Na wszystko miały czas.
Szczególnie babcia miała powiedzenie "kiedy się zbierzemy wtedy pójdziemy". I tak niejednokrotnie bywało. Tato zamówił fiakra na pewną, umówioną godzinę, który miał zawieźć nas na dworzec. Pomimo, że w pakowaniu pomagała służąca, nie było widać końca pakowania. Moja mama ponaglała moją babcię ale to nic nie dawało.
Tato mój zdenerwował się i postanowił mnie i brata zawieźć na dworzec. Poinformował nas, że wieczorem dojadą do nas. Kazio wiedział gdzie mamy wysiąść. 
Gospodarze, którzy dobrze znali naszą babcię, widząc nas samych byli zdziwieni i nie zdziwieni. Oczywiście zostaliśmy ugoszczeni i czekaliśmy na ich przyjazd. Dopiero na trzeci dzień obudziło nas szczekanie psów. Jak się okazało dotarła nasza babcia i ciocia. I tak sprawdziło się jej powiedzenie "kiedy się zbierzemy wtedy pójdziemy".

UFO nad Lwowem

Kiedy trochę podrosłam ojciec zabierał nas na ryby za miasto, do wioski Podsadki, nad staw Strychowalec.  Zawsze w sobotę na noc a w niedzielę po południu powrót do Lwowa.
Pewnego razu wracaliśmy furmanką z Podsadek. Oprócz mojej rodziny jechało kilka osób.
Wjechaliśmy na główną szosę prowadzącą ze Stryja do Lwowa. Droga była prosta jak "nitka", bez drzew na poboczach. Godziny  popołudniowe, padał deszcz. W pewnej chwili zrobiło się wśród nas poruszenie. Gospodarz zatrzymał furmankę. Wysoko na horyzoncie ukazało się coś co przypominało pomarańcze. Leciało powoli z prawej strony do lewej, przecinając szosę. Wydawało nam się, że mogło być tego ponad 20, może więcej sztuk.
W tygodniu, w gazecie "Nowy Wiek" ukazała się wzmianka o UFO nad Lwowem.

Moje młodzieńcze lata.

Miałam przyjaciółkę Stefę, której ojciec miał szewski warsztat. Był szanowanym szewcem. Mieszkałyśmy w sąsiedztwie. Obie już pracowałyśmy.
Pewnego dnia do ojca Stefy przyszedł klient i przyniósł 2 pary czółenek swojej żony. Chodziło tylko o wymianę fleków na obcasach.
Ojca Stefy w tym dniu nie było ponieważ wyjechał za Lwów. Prosił moją mamę aby pozwoliła mi przenocować u Stefy. Na drugi dzień poszłyśmy obydwie do kina ubrane w czółenka klienta. Wychodząc z kina  zaczął padać deszcz.
Gdy dochodziłyśmy do domu Stefy na ganku stał już mój brat i krzyczał "szybko chodźcie". Wchodzimy do środka i widzimy odsunięty stół a dywan zwinięty w rulon i związany paskiem od sukienki. Okazało się, że było włamanie i przez okno wszedł złodziej. Nie zdążył już zabrać dywanu ale ukradł srebrne sztućce.
Przez to zamieszanie zapomniałyśmy o butach, które odłożyłyśmy pod szafkę nic nie mówiąc ojcu Stefy. Za jakiś czas przyszedł klient po odbiór tych czółenek. Ojciec Stefy zdziwiony nie miał pojęcia o czółenkach. Wyciąga spod szafki owe buty i z krzykiem pyta klienta w jakim stanie przynosi do naprawy buty? Wtedy wyszło na jaw nasze nieodpowiedzialne zachowanie.

Moje dzieciństwo

Moje wspomnienia z pięknego miasta Lwów.
Początek zaczyna się we Lwowie. Miasto piękne, ciekawe i duże. Tam się urodziłam i tam spędziłam 20 lat z rodzicami i z bratem. 
Gdy zaczęłam chodzić do szkoły, znałam już całe abecadło. Zawdzięczam to swojemu ojcu, który mnie zachęcał do nauki. Lubiłam pisać. Powoli nauczyłam się tworzyć rym. Pisałam tak długo aż stworzyłam wierszyk. Potem wierszyki te wiązałam na sznureczku i wieszałam na drzewie. Sąsiedzi mieli ze mnie ubaw.